23/10/18 Police/Szczecin

     


Wychodząc rano nie spodziewałam się takiego widoku. W Policach słońce jeszcze smacznie sobie spało, gdy wiatr targał nasze szaliki na wszystkie strony świata a deszcz chlustał w naszych butach. Wszyscy skryci pod wiatą przystanku czekali na autobus, który ochroni ich przed niebezpiecznym żywiołem przypominającym początek wielkiego, lecz powolnego końca.

Pani siedząca naprzeciw mnie przesuwa stopę do przodu tak, że czuję czubek jej buta. Automatycznie i natychmiast odsuwam swoją o centymetr. Byle jak najdalej od kontaktu ludzkiego.
Krople dudnią o brudne szyby. Wszyscy pogrążeni są w głębokiej fazie posennej.
Korek. Przystanek. Szara masa wlewa się do autobusu. Człowiek przy człowieku. Niektórzy już dawno nie mieli aż tak dużo bliskości. Nie ma nawet potrzeby trzymać się, gdy ma się podporę wsród innych podróżników.

Jedziemy dalej. Masa przeciętnych ludzi kołysze się w rytm jadącego autobusu.
Przystanek. Moje ulubione. Tego właśnie jeszcze nam tutaj brakowało. Kobieta z wózkiem i dwójką dzieci biegnie wzdłuż pojazdu szukając miejsca. Jakiego miejsca kobieto. Żeby wysiąść, trzeba otrzeć się o wszystkich pasażerów, a kilku nawet zdzielić bagażem. Ale nie, kobieta nie poczeka na następny, w którym możliwe, że będzie miejsce na ten wózek - to też lubię w naszym kraju, nic tutaj nie jest pewne, lecz wszystko jest możliwe. Kobieta wsiada. Jedziemy dalej.

Wysiadam. Patrzę na zegarek. Trzydzieści pięć minut do rozpoczęcia pracy. Wiatr przewiewa moją duszę przecież właśnie tego chciałam. Trzydzieści pięć minut. Tramwaj jedzie trzy. Co ja będę tak wcześnie tam robić? Zimno. Idę pieszo. Nie ma ludzi z gazetami. Nie ma babć z kwiatkami. Pusto i szaro, choć ludzi tłum. W dodatku ktoś wyłączył oświetlenie. Zimno. Ciemno.
Po pracy Szczecin nie zmienia klimatu. Idę ulicą. Ktoś porzucił ciemną parasolkę pod antykwariatem. Wychodzę zza rogu a na ziemi leży kolejna. W śmietniku dodatkowo dwie. Coś, co miało nas chronić, zawiodło. A gdy zawiodlo, trzeba było się tego pozbyć. Sami nie jesteśmy w stanie obronić się przed deszczem, który nie robi nam krzywdy, ani przed silnym wiatrem, który tylko wymaga od nas trochę więcej wysiłku.


Tacy już jesteśmy. Wygodni, egoistyczni. Pozbywamy się z naszych żyć parasolek czy ludzi. W końcu, co to za różnica.









_

Czytała: https://www.instagram.com/n.i.k.ola___p.a.l.ej/

Komentarze

Popularne posty